FESTIWAL FILMOWY "KinoPozaKinem FILMOWA GÓRA 2011"


Rozmowa z Asgharem Farhadim, zwycięzcą Berlinale 2011

Czysta formalność. Asghar Farhadi został triumfatorem tegorocznego Berlinale i zdobywcą Złotego Niedźwiedzia. Wybitny irański reżyser opowiedział Filmwebowi m.in. o kłamstwie, które potrafi zamienić życie w koszmar, cenzurze w swoim kraju i o tym, dlaczego nigdy nie nakręci filmu w Hollywood. Gratuluję filmu! To zdecydowanie najlepszy obraz tegorocznego Berlinale.

Miło mi to słyszeć. Mam nadzieję, że nie zawiodłem swojej publiczności.

Słyszałem, że wiele krajów kupiło już "Nadera i Simin" do dystrybucji.


Cieszę się, chociaż nie to jest najważniejsze. Mój film to moja praca. Mam przyjemność z tego, że powstał. Że udało się wszystko nakręcić i szczęśliwie zamknąć produkcję.

Cenzura robiła kłopoty?


Miałem cenzora. Nie podczas pracy na planie, ale na etapie pisania scenariusza.  

Były kompromisy?


Zrobiłem wszystko tak, jak chciałem. W Iranie to jest nieustanna gra. Szukanie luk, kluczenie w poszukiwaniu wyjścia, rozgrywki z cenzurą mają różny przebieg, ale o ten margines niezależności zawsze warto walczyć. Czasem daje się to zrobić bez kompromisu. Mnie się udało.

Gdyby pojawiła się taka możliwość, pojechałby Pan pracować do Hollywood?


Skąd ten pomysł?

Widzę Pana filmy w tym pejzażu. To historie opowiadane klasycznymi środkami stylistycznymi, kojarzonymi z zachodnim kinem. Suspens, napięcie, elipsy rodem z dreszczowców, dynamiczna perspektywa.


Dla mnie zawsze najważniejsza była i będzie historia, którą chciałbym opowiedzieć. Myślę przede wszystkim o niej, dopiero potem pojawiają się język, forma i styl. Najpierw treść, a potem różne sposoby jej wyrażania. Lubię trzymać się blisko rzeczywistości – to oparcie w realiach jest podstawą, bez której nie mógłbym pracować nad filmem. I jeszcze jedna ważna rzecz – w fabularnym jądrze moich filmów musi znajdować się dramat, to musi być dramatyczna konstrukcja.

Czy to kwestia teoretycznego wykształcenia (Asghar Farhadi studiował teatrologię na Uniwersytecie Teherańskim – przyp. M.W)?


Oczywiście.  

To co z tą pracą w Hollywood?

Chyba nie mógłbym nakręcić filmu w USA. Z prostego powodu: lubię zadawać pytania, a Amerykanie z Hollywood wolą na nie odpowiadać. Nie wartościuje tych sposobów na kino, nie oceniam. Szukam w kinie tego, co otwarte, narracyjnie szerokie, tego, co "oddycha". Myślę, że Hollywood mocno to ogranicza. Preferuję zupełnie inny styl reżyserowania – nie roztrząsam, na jakie pytania trzeba odpowiedzieć, a na jakie nie. Zostawiam to publiczności, dla niej kręcę swoje filmy i to ona powinna mieć prawo głosu. Szanse na realizację czegoś w Hollywood są nikłe – to nie byłby mój film, ale film wytwórni.

W Pana filmach jedno kłamstwo rodzi kolejne. W końcu bohaterowie znajdują się w sieci kłamstw, z której nie mogą się wyplątać. Czy to zakłamanie jest cechą całego społeczeństwa?


Na społeczeństwo zawsze patrzę przez pryzmat jednostek. Formułowanie takich ogólnych wniosków, generalizowanie, zawsze jest niebezpieczne i ryzykowne. Być może w szerszym planie właśnie taką tezę można wysnuć po seansie mojego filmu. Ale ja zawsze myślę o jednostkach.

Dotyczy to także religii? Biedni bohaterowie są o wiele bardziej religijni od tych z klasy średniej.


Dla biedniejszych religia jest ważniejsza, bo daje im poczucie, że pewne rzeczy mają sens, że dzieją się nie bez przyczyny, że nie rządzi nimi przypadek. Szukają w tym dzielącym się świecie jakiegoś sensu.

"Dzielący się" świat? Separacja? Jak w tytule Pana filmu?


Tak. Rozwód bohaterów, podział klas, charakterów, stylów życia, ideologii, priorytetów. O tym jest mój film.

Swoich bohaterów obserwuje Pan z dystansu, a jednocześnie nie brakuje w Pańskiej wypowiedzi empatii.


Ta podwójna perspektywa powstaje już na etapie pisania scenariusza. Scenariusz to podstawa. Jest najważniejszy. A pisanie jest jak jeżdżenie samochodem. Jeśli się tego raz nauczysz, już tego nie zapomnisz. Znasz drogę, wiesz, jak "zmieniać biegi", to się dzieje intuicyjnie.

Aktorzy wznoszą się u Pana na wyżyny talentu. Pozwala Pan improwizować na planie?

Nie. Lubię, gdy aktorzy trzymają się scenariusza. Oczywiście, czasem pozwalam improwizować, ale tak jak powiedziałem – mam szczególne podejście do tekstu i chcę, żeby aktorzy moje podejście respektowali. Zanim zaczynam kręcić, wszystko jest już napisane. Reszta to kwestia naprawdę niewielkich detali.  

Pana bohaterowie prawie zawsze muszą wybierać między równorzędnymi racjami i prawie zawsze prowadzi to do tragedii. Jest Pan jednym z "adwokatów" relatywizmu we współczesnym kinie.


To dla mnie bardzo ważne. Zastanawiam się, czy to nie najważniejszy trop w moich filmach. To jest cecha esencjonalna dla współczesnego człowieka. Wszystko, co jest z nim związane, z jego wyborami, decyzjami, ścieżkami, którymi podąża – wszystko jest relatywne. Każdy bohater ma swoją prawdę. Tych prawd się nie wartościuje. Uświadomienie tego widowni to mój cel. Jedna prawda nigdy nie będzie ważniejsza od drugiej, a druga od trzeciej. To jak z określeniem "obiektywna prawda". Istnieje w ogóle coś takiego? Przecież każda prawda jest "subiektywna".

Temat istnieje, sama prawda nie?


Otóż to.

Ojciec głównego bohatera cierpi na Alzheimera. Dlaczego wybrał Pan akurat tę chorobę? Spotkałem się z symboliczną interpretacją tego wątku.


Myślę, że jest to najgorsza choroba, na jaką człowiek może zapaść. Definiuje nas pamięć i choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ona jest dla nas wszystkim. Nie pamiętać, znaczy nie istnieć. Możemy jeść, pić, chodzić spać i wstawać codziennie rano, ale bez pamięci to nie ma żadnego sensu. Ja mógłbym na przykład zapomnieć, że jestem reżyserem.

Przerażająca wizja.


Zgadzam się.  

Życzę Panu zatem jak najlepszej pamięci. I jak najdłuższej pracy za kamerą.

Filmowa Góra za www.filmweb.pl
 

Od 2010 roku Filmowa Góra nominuje do Nagrody Polskiego Kina Niezależnego im. Jana Machulskiego


Wspiera nas:


Współorganizatorzy FG:





Wyszukiwarka

Odwiedziny


Wczoraj : 188