FESTIWAL FILMOWY "KinoPozaKinem FILMOWA GÓRA 2011"


Sala samobójców

Żyjemy w kulturze wstydu. Unika się słowa „problem”, zastępując je słowem „wyzwanie”. Nie mówi się o bólu, o cierpieniu. Może stąd ta tendencja do zadawania sobie bólu na oczach innych, przed kamerami, tendencja do samookaleczania? Ta kultura też szuka bólu. Nie można wyrazić złości na zewnątrz, wejść w konflikt ze światem, więc agresja jest kierowana na samych siebie – mówi reżyser  wybitnej „Sali samobójców” Jan Komasa.



Magda Sendecka: Trudno nie zadać pytania o to, jak to się zaczęło?

Jan Komasa: Cztery lata temu przyszedłem do Jurka Kapuścińskiego z tekstem, którego akcja była osadzona w PRL-u. Jurek to przeczytał i stwierdził: „To nie jest twoje, nie czujesz tego. Daj mi coś, co jest ci bliskie”. Następnego dnia zaniosłem mu 30-stronicowy szkic, historię chłopca, który zamyka się w pokoju i zaczyna nadawać przedmiotom ludzkie cechy. Pomysłów było kilka. Była historia o chłopcu, który nie chce podejść do matury, zamyka się z zakładnikami w sali maturalnej, bo był dręczony przez nauczyciela. Druga opowieść działa się w środowisku zepsutych dzieciaków w liceum społecznym. Trzecim tematem była gra komputerowa: zawsze chciałem stworzyć film, który używałby gry komputerowej jako nośnika dramatu. Kolejnym – sekta. To też mnie zawsze fascynowało: tworzenie nowej religii przez ludzi, którym nie wystarczają istniejące. Wszystkie te tematy zlały się w pewnym momencie w jeden.
M. S.: Był jakiś katalizator?
J. K.: Nie, coś przekroczyło masę krytyczną, jak pierwiastki, które czasem łączą się w cięższe. Powstała opowieść o chłopcu dorastającym w świecie, gdzie ludzie unikają konfliktów. Strasznie trudno robi się filmy współczesne – może stąd ta moja nieudana próba sięgnięcia do PRL-u – bo filmy zawsze opowiadały o rozwiązywaniu konfliktów, o wchodzeniu w konflikty, to napędzało akcję. Tymczasem dziś żyjemy w świecie, który uczy nas nie wchodzić w konflikty, załatwiać sprawy gładko. Pytanie tylko, jakie są tego konsekwencje.
Jednym ze zdań, które uruchomiło nas przy pracy nad scenariuszem, była wypowiedź koleżanki nastoletnich zamachowców, o których Gus Van Sant opowiedział w „Słoniu”. Stwierdziła, że do tragedii doszło z nudów.
Zacząłem się nad tym zastanawiać. Z Radkiem Ładczukiem, operatorem, i producentami zaczęliśmy sobie podsyłać linki z informacjami o tym, co ludzie w naszej cywilizacji potrafią robić z nudów. Potem starałem się odnaleźć ten motyw w klasyce. To nie było trudne: cały Szekspir jest o ludziach, którzy nie muszą walczyć o byt ekonomiczny i nagle zaczynają się mordować, zaczyna się walka o sukcesję, o władzę.

M. S.: Według pana żyjemy w kulturze unikania?
J. K.: Właśnie. Konflikty, a nawet zbrodnie ukryte są pod powierzchnią. W kulturze Zachodu do dramatu doprowadzają słowa. Albo ich brak. Albo przemilczenie. Wszystko to jest strasznie niefilmowe. Konflikt jest dziś passé.

M. S.: Przecież konflikty są niezbywalną cechą życia, poczynając od konfliktów wewnętrznych, które szczególnie mocno targają młodymi ludźmi próbującymi znaleźć w świecie własne miejsce…
J. K.: Konflikt się pojawia, jeśli do dobrze funkcjonującej machiny, takiej jak syte zachodnie społeczeństwo, wrzucimy kamyczek, jeśli sypniemy piasku w tryby. Dostojewski wpuszcza idiotę, człowieka naiwnego, do środowiska arystokracji, która żywi się swoimi afektami, to samo robi w „Braciach Karamazow”. Wtedy dopiero zaczyna się robić ciekawie. W „Sali samobójców” kamyczkiem jest Dominik, a właściwie, nieco wcześniej, Sylwia. Oni wywołują lawinę.
Do pewnego momentu mechanizm działa, jest dobrze naoliwiony. Jest szkoła, zajęcia pozalekcyjne, gosposia. Dominik jest trochę zblazowany, arogancki, ale wszyscy są opłacani, nikt nie może mu podskoczyć, żeby nie wylecieć z pracy. Żyje w świecie właściwie bezkonfliktowym. Ale nagle wpada tam kamyczek i mechanizm zostaje wytrącony z ram. Coś przestaje pasować, coś zgrzyta. Tym czymś jest wątpliwość, myśl, która od początku towarzyszy Dominikowi, a która zyskuje ciężar po spotkaniu z Sylwią, kiedy Dominik słyszy od niej: „Oddychasz zatrutym powietrzem, ale udajesz, że tak nie jest”. On szuka tych słów i dlatego tak łatwo im ulega. Ludzie, którzy mają wszystko, próbują to zepsuć. Może nie lubimy, kiedy jest za dobrze?

M. S.: Budzi się strach przed nudą?
J. K.: Uważam, że „kultura jackass”, ludzi, którzy krzywdzą się na ekranie i robią z tego jaja, nigdy nie mogłaby być wymyślona przez tych, którym brakuje pieniędzy, jednostki patologiczne, ludzi z dołów, walczących o byt, o przetrwanie.

M. S.: Mówimy o zjawiskach kulturowych, ale Sylwia, która jest katalizatorem zdarzeń, robi wrażenie osoby bardzo głęboko zaburzonej, bardzo chorej po prostu. A to już niekoniecznie jest środowiskowe, związane z przesytem i poszukiwaniem mocnych wrażeń dla zabicia nudy.
J. K.: Ale być może epidemia depresji, chorób psychicznych, jest efektem zamiatania konfliktów pod dywan. I właśnie depresja czy inna choroba bywa kamyczkiem pojawiającym się w spójnej strukturze. Sylwia jest głęboko psychotyczna, powinna się leczyć. Tymczasem odrzuciła system, nie leczy się, żyje we własnym świecie, który stworzyła.
I tu dochodzimy do sprawy medium. Nie od dziś wiadomo, że żyjemy w społeczeństwie spektaklu, że się kreujemy, stając się częścią show medialnego, które sami tworzymy. Chcieliśmy stworzyć postać, która uosabia to zjawisko. Psychoza spowodowała, że Sylwia niejako wchłonęła je, wlała je w siebie. Wręcz w jakimś sensie stała się Internetem. Tak jakby Internet z nadmiaru informacji stworzył w swoich trzewiach jakiś byt, który się kontaktuje z Dominikiem, a ponieważ Internet nie ma duszy, jest stworzony z wielu różnych elementów, to ta postać jest psychotyczna. Sylwia jest niejako tworem Internetu, rozumianego jako potwór, bestia, przepastne, ogromne, niepoznane medium.
Istnieje kilka Internetów, my znamy ten powierzchniowy, czasami udaje się nam wejść do drugiego kręgu. Myślenie o nim jako o strukturze ogromnej, o tzw. Głębokim Internecie, którego nie znamy, wywołuje ciarki, do tego stopnia, że zaczęliśmy myśleć o konwencji thrillera.

M. S.: Opowiada pan o ludziach, którzy próbują się obwarować, uszczelnić swój świat. Ojciec nosi pistolet, wszystko jest szczelnie pozamykane i chronione, żeby wejść na korytarz biurowca, w którym pracuje matka, trzeba mieć odpowiednią kartę elektroniczną, Dominik jeździ taksówkami albo z wynajętym kierowcą. To szczelny świat, do którego mają nie mieć dostępu występek, zło, bieda, cierpienie. A tymczasem istnieje szczelina, przez którą całe zło wlewa się do środka. I paradoksalnie umożliwia to technologia, Internet.
J. K.: Co więcej, niebezpieczeństwo, zagrożenie tkwi w samym Dominiku. Oni chronią się przed światem, myśląc, że świat może ich zabić. Nie biorą pod uwagę wroga wewnętrznego. Tego, co drzemie w nich samych.    


Filmowa Góra za www.film.com.pl

 

Od 2010 roku Filmowa Góra nominuje do Nagrody Polskiego Kina Niezależnego im. Jana Machulskiego


Wspiera nas:


Współorganizatorzy FG:





Wyszukiwarka

Odwiedziny


Wczoraj : 159