FESTIWAL FILMOWY "KinoPozaKinem FILMOWA GÓRA 2011"


Wschody i zachody w polskim filmie

Gdy obserwuję ludzi polskiego kina, mam wrażenie że jakaś niewidzialna ręka wkłada ich z odwrotnej strony do akceleratora, uzyskując zamiast przyśpieszenia karier, ich nieustanne zwalnianie...Potęga talentów wśród najmłodszych twórców jest bowiem tyleż efektowna co mnoga, ale gdy ci, których uznajemy za wschodzące gwiazdy, osiągną szczyt nieboskłonu, bledną i tracą świetliste ogony, by po latach pojawić się w postaci startej na pył unoszony na wietrze koniunktury. Kim lub czym jest ten agent Ciemnej Mocy, który światło zamienia w cień, a z uśmiechu na twarzy widzów robi bolesny grymas? To nie polityka, nie pieniądze, lecz coś, co wisi w powietrzu, którym wszyscy oddychamy; w powietrzu, które nie pozwala rosnąć, tylko każe się zmniejszać…

Także w mijającym roku 2011 zanotowałem ruch na początku i końcu polskiego filmowego nieboskłonu. Wzbijali się młodzi piekielnie zdolni reżyserzy: Jan Komasa („Sala samobójców”), Grzegorz Jaroszuk („Opowieści z chłodni”), Magnus von Horn („Bez śniegu”), zaś z hukiem spadał szanowany weteran, Jerzy Hoffman („1920 Bitwa Warszawska”). Wiem, pośrodku działo się czasem bardzo ciekawie – i to na różnych frontach („Wymyk” Grega Zglińskiego, „Róża” Wojciecha Smarzowskiego, „Listy do M.” Mitji Okorna), a jednak mnie przede wszystkim niepokoi kształt krzywej, po której poruszają się, robiący karierę utalentowani ludzie polskiego filmu: dlaczego nie jest to krzywa wznosząca, tylko bezwzględna parabola, w części „dojrzałej” nieodmiennie prowadząca w dół?

Chcę wierzyć, że Janowi Komasie uda się szybko zrobić drugi film i że będzie on przynajmniej równie zaskakujący i ważny co „Sala samobójców”, która w tym roku okazała się wiosennym objawieniem: formalnie świeża, wywiedziona z ducha świata wirtualnego, ale posługująca się świetnie skonstruowaną filmową narracją, do tego ważna jako diagnoza społeczna postawiona z niewidzianą dawno przenikliwością i trafnością. Życzę rozwinięcia skrzydeł Grzegorzowi Jaroszukowi, którego filmowa nowela „Opowieści z chłodni” leci teraz przez światowe festiwale, kosząc pierwsze nagrody i uzyskując prawo do kandydowania do Oscara. Takiego talentu w dziedzinie inteligentnego przymrużenia oka, takiej inteligencji w zabawie konwencją nie było w polskim filmie od czasu pamiętnego „Vabanku” Juliusza Machulskiego. W Magnusie von Hornie, autorze noweli „Bez śniegu”, też już nagradzanej za granicą, pochłoniętym ciemną stroną psychiki mężczyzn, będzie miał godnego kontynuatora mroczny styl Wojtka Smarzowskiego.

Im wszystkim życzę w nowym roku możliwości zrealizowania nowych filmów i znalezienia niezbędnych funduszy, by mogli uniknąć bolesnych artystycznych kompromisów. Gdy jednak patrzę, co powstało za niezłą sumę przeznaczoną na produkcję „1920 Bitwy Warszawskiej” chce mi się płakać i wołać o pomstę do nieba.

Wielka patriotyczna produkcja w rękach sędziwego autora niegdysiejszych ekranizacji polskiej literatury zamieniła się w karykaturę samej siebie. Co z tego, że film zrealizowano w najnowszej technice 3D, gdy brakowało mu scenariusza gwarantującego zainteresowanie widza, a aktorzy zagrali tak, jakby zostali zostawieni samopas. Ci którzy mieli mniej talentu, doświadczenia lub dobrej kondycji w dniu filmowania sceny, pogrążali się na naszych oczach. Wieloletnie doświadczenie Hoffmana na nic się tutaj nie przydało – tak jakby nie miało zastosowania albo jakby on tego wszystkiego nie ogarniał, nie widział. I to mnie właśnie martwi. Skoro lubimy patrzeć na to, jak pięknie nam wschodzą talenty, zróbmy coś, aby po latach mogły też one pięknie zachodzić…

Tomasz Raczek

Filmowa Góra za www.portalfilmowy,pl

 

Od 2010 roku Filmowa Góra nominuje do Nagrody Polskiego Kina Niezależnego im. Jana Machulskiego


Wspiera nas:


Współorganizatorzy FG:





Wyszukiwarka

Odwiedziny


Wczoraj : 275